Sztuka rozmowy z socjalistą

Żelazo w diecie – jakie produkt zawierają najwięcej tego składnika mineralnego?

Jestem człowiekiem z reguły komunikatywnym, otwartym na nowe idee i empatycznym. I dzięki temu, wrodzonej cierpliwości oraz ograniczeniach w dostępie do broni palnej, nie atakuję z miejsca socjalistów, gdy mijam regionalny spęd SLD. Staram się zawsze dociec wizji przyszłości oferowanej przez lewicującego interlokutora przed wyprowadzeniem pierwszego ciosu w bitwie dialektycznej.

Całkiem łatwo jest wykazać typowemu przodownikowi pracy absurdalność niektórych z jego bazowych dążeń, jak na przykład to, że stuprocentowe zatrudnienie oznaczałoby, że nie ma skąd czerpać rąk do pracy przy nowych przedsięwzięciach. Albo że maksymalna tolerancja oznacza tolerowanie nietolerancji. Ale podstawowy problem leży głębiej, w niezgłębionej jeszcze do końca strukturze jego mechanizmów myślowych.

Krótkowzroczność – to chyba cecha zasadnicza każdego socjalisty. Nieumiejętność myślenia bardziej dalekosiężnego, abstrakcyjnego sprawia, że lewicowiec dostrzega tylko najbliższe konsekwencje proponowanych decyzji politycznych. Weźmy choćby pierwszy lepszy przykład z brzegu – każdy porządny socjał w luźnej, niezobowiązującej dyskusji światopoglądowej podpuszczony stwierdzi, że ideałem, do którego zmierza, jest sytuacja, gdzie wszyscy ludzie na świecie są szczęśliwi. Niestety – nie rozumie on już, że jeśli wszyscy faktycznie byliby szczęśliwi, jakkolwiek to rozumieć, to w bardzo krótkim czasie okazałoby się, że nie istnieje żaden kontrast, z którego można by wyciągnąć wartość pozytywną. Wszyscy tkwiliby mniej więcej na tym samym poziomie emocjonalnym, nie mogąc odróżnić jednego od drugiego – wywnioskowanie swojego szczęścia byłoby więc po prostu niemożliwe, tak jak niemożliwe jest pojęcie dobra bez doświadczenia zła. Stan całkowicie bezsensowny. Czy doznanie wpierw klęski, niedoli nie jest warunkiem koniecznym do doświadczenia szczęścia? Nie dla socjalisty. Ten specyficzny typ człowieka bowiem, jest trochę jak dziecko – z często szczerymi, altruistycznymi  intencjami, ale nie bardzo rozumiejący złożoności rzeczywistości, w jakiej uczestniczy. Jak ośmiolatek, który chcąc kupić rodzicom prezent kradnie babci pieniądze z portfela, albo sprzedaje za pół-darmo złoty pierścionek znaleziony w sypialnianej szufladzie.

Każdy też na pewno choć raz w życiu słyszał, jak zatwardziały homo sovieticus grzmiał, że edukacja jest podstawowym obowiązkiem państwa, bo przyczynia się do poszerzenia świadomości obywatelskiej i jest gwarantem równości szans na awans społeczny. Lecz miota się on strasznie, gdy ktoś próbuje mu wyjaśnić, że zasadniczą, i jedyną sensowną funkcją edukacji od zawsze było samodoskonalenie podejmowane przez indywidua, (które faktycznie tego pragnęły!) w celu wzrostu swej pozycji w stadzie – stania się lepszym od innych, a NIE grzecznego ustawienia we wskazanym przez partyjny palec rządku, niczym w najciemniejszych wizjach Ayn Rand. I że żadna siła nie jest w stanie powstrzymać ludzkich ambicji, którymi wcale nie musi przecież być chęć upodlenia niższych od siebie czy cynicznego wykorzystania. I że niemożliwe jest zaistnienie „równości szans”, bo Matka Natura płodzi swe dzieci w sposób zróżnicowany: jedno staje się genialnym fizykiem, drugie tworzy piękną muzykę, a trzecie z czasem wyrabia sobie niezwykłą zręczność w układaniu kostki brukowej. Dla socjalisty rzeczą – nie wiedzieć czemu – niepojętą jest, że równość szans już raz w historii ludzkości była, a mianowicie w czasach, gdy skakaliśmy od drzewa do drzewa w poszukiwaniu bananów, a potem ci nieco równiejsi od innych równych pozyskali sobie, zgodnie z boskim zamysłem, swoją zasłużoną pozycję.

Lubiącym swobodną polemikę, pół żartem, pół serio pragnę na zakończenie polecić następującą zagwozdkę dla lewicowca, utrzymaną w duchu abstrakcjonizmu korwinistycznego:

–  gdyby wszystkie kraje na świecie były socjalistyczne, i zgodnie z lewicowymi postulatami doprowadziły do całkowitego rozbrojenia, czym byśmy się bronili, gdyby Ziemię najechała obca cywilizacja?

Na robotniczo-chłopski rozum, możliwe odpowiedzi są dwie: albo przyjęlibyśmy gandhiowską zasadę biernego oporu, usiedli na ziemi i pozwolili się zneutralizować, albo uciekli się do sprawdzonych metod, czyli po prostu znaleźli wśród najeźdźców elementy najbardziej uciskane i wyzyskiwane, i, przy pomocy kilku zgrabnych zagrań ziemskiej agentury, zachęcili je do rozpoczęcia strajku celem położenia kresu społecznej niesprawiedliwości.

Dodaj komentarz